Niemy sen o Chaplinie…
#poezja #wiersz #wiersz biały #liryka #kraina czarów
Samoświadomość boleśnie kaleczy mroczne zakamarki
Wezbranej krzykiem jaźni
Wszystko spowija gęsty jak smoła mrok
Jest noc gdzieś w połowie drogi
już za daleko -
od początku - by zawrócić …
od finiszu - by ruszyć naprzód
I liczę oddechy dzielące mnie od końca….
Apatycznie nabrzmiałe Ego potęguje
Eskalację strachu
A histeryczny lęk uporczywie wypełnia już każdą
Wolną przestrzeń mojego rozedrganego interioru
I liczę oddechy dzielące mnie od końca…
Powietrze pachnie ciszą nabuzowane elektrycznością
Z ulicznych latarni
Powoli skrapla się cała ciemność
W ciekłą płynną czerń która spływa strużkami
Po bladej ziemistej twarzy jak antracytowe
łzy Chrystusa
Konającego na krzyżu za cudze grzechy
raz po raz bez końca…
Z zakurzonych kątów Nicość groźnie łypie
ślepym okiem pokrytym bielmem
A czas zapętla się tracąc wszelkie pojęcie
Blednąc i niknąc zamiera w bezruchu nocnej inercji
I liczę oddechy dzielące mnie o końca…
Nagle cały czar pryska jak mydlana bańka i wszystko inne
Pryska wraz z nim i nie ma już
Absolutnie nic a wszystko staje się
Tylko bardzo wymownym milczeniem
I niczym w starych niemych filmach Chaplina
cała gra słów
To tylko zwykła kiepska pantomima
niedołężnej niemowy
I parę tanich mocno wyświechtanych gagów
ziejących bazarową tandetą
nic więcej…
I liczę oddechy dzielące mnie od końca…
By Anna Lilith Gajda © All Rights Reserved
13 maj roku 2016
Sosnowiec rozbuchany w wiosennym rytuale parzenia się…
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował. Bądź pierwszy!